Evanna Shamrock jest młodą pisarką z naszego podwórka, która rozwija swój warsztat pisarski z każdym kolejnym tomem swojej opowieści, a uniwersum Signum Sanguinem rozrasta się coraz bardziej, tworząc fascynujące tło dla historii pełnej ludzkich dramatów, akcji, ale także... magii? Prywatnie Agnieszka, studentka psychologii, zgodziła się odpowiedzieć na kilka moich pytań, a to, co z tego wynikło, przedstawiam Wam poniżej. Miłej lektury!
SOR: Czy pomysł na
stworzenie świata znanego z "Signum Sanguinem" był pomysłem, który
narodził się w Twojej głowie w jednym momencie, czy może kiełkował przez
dłuższy czas, żeby nabrać ostatecznego kształtu?
ES: Zacznijmy
od początku, może się nie pogubię (śmiech). Pomysł na tę książkę
narodził się, gdy poszłam do liceum, a mój dziadek znalazł się w szpitalu i
przeszedł poważną operację serca. W dzieciństwie spędzałam z nim dużo czasu,
ponieważ rodzice dużo pracowali, więc bardzo się do niego przywiązałam i było to
dla mnie niezwykle trudne. Jako młody dzieciak zmagałam się z wieloma rzeczami
– szkołą, własną nieśmiałością i innością, o której wtedy jeszcze nie myślałam,
a wręcz próbowałam ją wyprzeć.
Innymi
słowy, od dziecka czułam się jak outsider. By się z tym zmierzyć, swoje
przemyślenia zapisywałam w dziennikach (tych zeszytów miałam chyba z tonę...),
a później wracałam do nich, by jakoś poprawić sobie humor. Stąd zrodził się
pomysł, że ten mój dzienniko-pamiętnik mogę zamienić w coś, po co sięgną inni
ludzie i być może powiedzą mi, co mam zrobić w życiu.
I
tu muszę zaznaczyć, że gdy pisałam „Signum Sanguinem” (powieść miała roboczą
nazwę „Wojownicy Światła” i była jednotomówką, a ja, podczas tworzenia jej –
siedemnastolatką, dlatego „Mrok” jest tak chaotyczny – oddaje chaos mojego
ówczesnego życia, życia Jojo), w założeniu nie była to książka fantastyczna. I,
co najważniejsze, to nie Joaquin był jej głównym bohaterem, lecz młody Jeremi
(Kamil). Licealistą opiekował się dziadek, ale gdy Brus Danilecki wylądował w
szpitalu, chłopak musiał zmierzyć się z brutalną rzeczywistością. Pomagał mu
przyjaciel, Joachim, którego matka zmarła, gdy był młody, a on sam miał problem
z ojcem i... swoją innością. Zabawne, ale to, że chłopak znajdował się w kręgu
„odmieńców”, wiedziałam od samego początku, gdy narodził się w mojej głowie...
Widocznie moja podświadomość chciała mi coś powiedzieć o mnie samej (śmiech).
Tak czy siak, był to świat w miarę normalnych ludzi, chłopcy chodzili do
jednego liceum, a ich rozterki, były bardziej ludzkie niż nadprzyrodzone.
Skąd
więc te wszystkie cuda? Odpowiedź brzmi: z Pisma Świętego i życia tych, których
KK nazywa świętymi. Jako osoba poszukująca odpowiedzi na pytanie: „Dlaczego tak
bardzo różnię się od normalnych ludzi”, często poszukiwałam tam jakichś
wskazówek. Zainspirowały mnie listy apostoła Pawła o charyzmatach (jako
wolontariusz poprowadziłam warsztaty dla nastolatków przygotowujących się do
bierzmowania), rozmaite świadectwa nawróconych ludzi oraz dary Ducha Świętego.
I wtedy wpadłam na pomysł, że skoro ja, przeciętny śmiertelnik, nie radzę sobie
z problemami pierwszego świata, zrobią to wymyśleni przeze mnie bohaterowie.
Stąd nawiązania do ptaka z gałązką oliwną w dziobie, Zagubionych i Wybrańców.
Stąd dary, czyli charyzmaty, przepowiednie i walka z sektą, Demonem Śmierci
oraz własnymi demonami – fobiami, wadami.
SOR: Osobiście
zakwalifikowałabym Twoje książki na historie z pogranicza fantastyki, thrillera
i opowieści obyczajowej z elementami dramatu. Z perspektywy pisarza - który z tych
trzech gatunków jest najtrudniejszy w tworzeniu i dlaczego?
ES: Hmm...
Jak dla mnie – obyczajówka z elementami dramatu. Być może dlatego, że seria
„Signum Sanguinem” jest metaforycznym (a czasem i dosłownym) opisem mojego
własnego życia. Wiele dramatów, z którymi mierzyli się bohaterowie (szczególnie
Joaquin i Kamil) jest wzorowanych na faktycznych wydarzeniach. Mierzysz się z
historią, która dotyczyła ciebie, z tym, co sama przeżyłaś, trawisz to po raz
kolejny. Życie nie zawsze jest ułożone. Tymczasem, gdy bierzesz się za pisanie,
musisz pilnować, by fabuła trzymała się kupy. To samo wiąże się z thrillerem i
fantastyką, pisaniem w ogóle. Ale... To chyba oczywiste. W przypadku „Signum
Sanguinem” wyraźnie widać ogromną zmianę pomiędzy tomem pierwszym, „Mrokiem”
a „Genezą” czy „Naznaczonymi”. Ta zmiana
jest dla mnie bardzo ważna, bo symbolizuje nie tylko przemianę bohaterów, ale
też mojego stylu pisania oraz mnie samej.
SOR: Mam wrażenie, że Jojo nie jest typowym bohaterem, a jego osobowość jest dużo
bardziej złożona niżby się wydawało - skąd pomysł na postać, która jest
bardziej skrzywdzona i szuka swojego
miejsca na świecie, niż urodzona jest do jego zbawienia?
ES: Ponieważ
my, ludzie, właśnie tacy jesteśmy: nie superbohaterami z komiksów o
niewyobrażalnej mocy, niewiarygodnych zdolnościach (przynajmniej... nie
wszyscy, haha), a istotami pełnymi słabości. Nie zbawimy świata, nie potrafimy
nawet ocalić siebie. Jojo jest moim lustrzanym odbiciem (naprawdę, różni nas
wyłącznie płeć), postacią zmagającą się nie tylko z problemami, które zrzuca na
jego barki świat, ale też własną innością (zarówno pod względem posiadania daru
czy odmiennej orientacji). Jojo symbolizuje każdego zagubionego w swojej
rzeczywistości człowieka, który musi wybrać, czy będzie podążał za tym, co mówi
świat (społeczeństwo, przepowiednia, religia, w myśl której go wychowano –
cokolwiek), czy tym, czego sam pragnie, w co sam wierzy. To długa i nierówna
walka, podczas której wiele razy upada, mierząc się z głosem siedzącego w nim
demona, Stracha (lęk, poczucie winy, żal). I tylko od niego zależy, jaką
decyzję podejmie. Ma wolną wolę, zupełnie jak my. Dlatego Jojo nie jest typowy.
W serii „Signum Sanguinem” WSZYSTKO ma znaczenie, ponieważ człowiek może się
dopatrzeć cząstki swojego świata w którymś z bohaterów i być może... zmienić je
albo przynajmniej zastanowić się nad tym, kim jest.
SOR: Oprócz Jojo, czyli
głównego bohatera serii, z którym bohaterem czujesz się najbardziej związana?
ES: Z
Kamilem, oczywiście. Symbolizuje on bardziej spokojną część mojej osobowości
(Jojo jest cholerykiem, a Kami – melancholikiem). Jest też obrazem moich zmagań
z „innością” (w różnym tego słowa znaczeniu) oraz walki z problemem „prawdziwa
wiara kontra narzucona religia”. Kruczowłosy jest bratnią duszą Jojo, jego
dopełnieniem. Chłopcy narodzili się w mojej głowie w tym samym momencie,
jedynie ich role w historii Naznaczonych, relacja (i imiona) nieco się
zmieniły. Wygląd, zachowania, osobowość bohaterów pozostały niezmienne.
Historię Jojo już znacie (kto nie zna, zapraszam do lektury serii, od
„Genezy”). Przed Wami jeszcze historia młodości Kamila („Naznaczeni”), która
opisuje drugą stronę tej niezwykłej monety.
ES: W
tej chwili nikt nie przychodzi mi do głowy. Nie lubię powielać schematów i
staram się burzyć stereotypy jak się tylko da (dwie części prequela są tego
przykładem), chociaż wiem, że Wybrani mogą mieć wiele cech wspólnych z innymi
protagonistami, my, ludzie, również mamy podobne charaktery i osobowości. Tym
razem pozostawię pytanie bez odpowiedzi.
SOR: Jaka jest, według
Ciebie najlepsza, a jaka najgorsza cecha Jojo?
ES: Czyli...
Co lubię, a czego nie lubię w sobie (śmiech). Ale dobrze, pomówmy o jego
cechach charakteru. Zalety? Jest szczery i autentyczny w tym, co robi. Mówi to,
co myśli i nie udaje kogoś, kim nie jest. Potrafi wstawić się za kimś, obronić
go, nawet jeśli sam miałby na tym stracić. Do jego wad zaliczyłabym zbytnią
buńczuczność i to, że trudno mu przyznać się do błędu. Zdarza się, że Jojo
stawia swoją rację nad dobrymi stosunkami z ludźmi. Ma też problem z kontrolą
nerwów (w końcu jest cholerykiem, chociaż to go nie usprawiedliwia) i często
najpierw mówi, a później myśli, jakby nie wiedział, co można, a czego nie można
robić i mówić innym ludziom.
SOR: Jako że wydajesz
swoje książki sama, co według Ciebie jest najtrudniejszym elementem w procesie
wypuszczania na rynek własnej książki?
ES: Brak
możliwości takiej reklamy, jak w innych wydawnictwach, więc muszę sama pisać do
recenzentów, wysyłać im książki, to wszystko kosztuje. Co więcej, moja powieść
nie zawiera „typowych” wątków fabularnych, więc ciężko jest z nią trafić do
ludzi, po prostu... Nie jest dla wszystkich. I nie mówię tego jako autor,
znajdziecie o tym sporo informacji w rozmaitych recenzjach. Potrzeba sporej
dozy otwartości i cierpliwości, by zrozumieć zachowania bohaterów, bieg
wydarzeń, symbolikę powieści. Wydawnictwa nie chcą książek, które różnią się od
tych już znajdujących się na rynku, bo istnieje ryzyko, że się nie sprzedadzą,
a przecież im chodzi o zarobek, prawda? Stąd brak dbałości o debiutantów –
odmieńców. Ja jednak nie chciałam być martwą rybą płynącą z prądem.
Zastosowałam zasadę: „Jeśli nikt nie napisał książki, którą chciałbyś
przeczytać, napisz ją sam”. W ten sposób popłynęłam pod prąd, łamiąc
stereotypy, łącząc style, wprowadzając różne, nieakceptowalne przez niektórych
wątki (np. wątki LGBT). I wcale tego nie żałuję. Dzięki temu jestem sobą. Moi
bohaterowie również.
SOR: Czy wiążesz swoją przyszłość
z pisaniem jako sposobem na życie?
ES: Nie
wiem, czy to jest w Polsce możliwe, jeśli nie jestem grafomanem (śmiech).
Traktuję to jako pasję, nie pracę. Piszę wtedy, kiedy mam wenę, nie „100 stron
dziennie”, nie lubię lać wody po to, by wyłuskać jak najwięcej stron. Swoją
przyszłość wiążę raczej z psychologią, którą obecnie studiuję, lub z czymś, co
będzie miało związek z wymienionym przeze mnie kierunkiem.
SOR: Szybkie strzały:
ulubiony pisarz/piosenka/film?
ES: Dwaj pisarze:
Dostojewski i Camus, bo do „Zbrodni i kary” oraz „Dżumy”' często wracam. Do
zaszczytnego grona cenionych przeze mnie autorów dołączyli również Shusterman,
Glukhovsky i Elsberg. Jeśli chodzi o muzykę, przoduje tu celtic punk,
szczególnie zespół Paddy And The Rats, a z ich repertuaru: „Captain Of My Soul”
(to również piosenka Jojo). A film... Nie mam ulubionego, ale jest jeden, o
którym zawsze pamiętam: „Szósty Zmysł”. Oglądałam go, gdy miałam jakieś
dziesięć lat, wywarł na mnie ogromne wrażenie. Cenię też „Pieśń słonia” Xaviera
Dolana.
SOR: Jakie są Twoje
plany na przyszłość względem kolejnych książek?
ES: Niedawno
zakończyłam pracę nad IV tomem powieści, „Naznaczeni”, która swoją oficjalną
premierę miał w drugiej połowie czerwca. Cały czas powstaje „Symbioza”,
będąca V tomem kanonu „Signum Sanguinem”, na razie ukazuje się na blogu. (W
przyszłości zostanie wydana w wersji papierowej). Jest też jedna książka, o
której jeszcze nie powiem, wszystko okaże się w przyszłości (odwiedzajcie
fanpage'a na FB: Evanna Shamrock, by być na bieżąco). Niektórzy mają nadzieję,
że wreszcie zajmę się psychologią i właśnie o tym będę pisać. Kto wie, może
kiedyś? Mam kilka pomysłów, które chciałabym zrealizować. Jak tylko znajdę czas
pomiędzy studiami a pracą, z pewnością stworzę coś nowego. Moja wena nie
umiera, wciąż rodzą się nowe koncepcje. Kiedyś znów podzielę się nimi ze
światem.
Na blogu dotychczas ukazały się recenzje dwóch tomów z serii. Znajdziesz je poniżej:
"Signum Sanguinem. Mrok. Revamped" - recenzja
"Signum Sanguinem. Geneza" - recenzja
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz