W
obliczu książek opowiadających o psach, mam wrażenie, że mamy do czynienia z
dwoma ich rodzajami: albo są to pozytywne historie, albo wyciskające z oczu
czytelnika łzy opowieści, które uderzają w najbardziej czułe struny w ludzkim
sercu. Dlatego podchodząc do powieści "Psia kość!" nie do końca
wiedziałam, czego się spodziewać. I doznałam bardzo pozytywnego zaskoczenia.
Bowiem opowieść ta z impetem wyłamuje się z tych dwóch kategorii, stojąc gdzieś
pomiędzy nimi.
Fer
dopiero co widział się ze swoją rodziną, na podwieczorku razem z mamą,
siostrami Silvią i Emmą miał poznać matkę ukochanego swojej najstarszej
siostry. Jednak to spotkanie stało się nagle mglistą przeszłością, a mężczyzna
siedzi właśnie w kawiarni nad kawą i pączkiem, naprzeciwko swojej matki, która
jak zwykle zwraca na siebie uwagę wszystkich. Głównie przez swoje prostolinijne
myślenie i niezdarność, ściśle związaną z wadą wzroku. Fer za żadne skarby nie
może się jej pozbyć. Aż wreszcie, Amalia zadaje synowi pytanie, którego ten bał
się usłyszeć. Gdzie podział się R, nieodłączny psi towarzysz Fera? Wkrótce do
kawiarni dołączają Emma i Silvia i rodzina stara się zrobić to, co zwykle:
poradzić sobie z tymi najgorszymi problemami razem. A każdy z członków rodziny
ma na swoim koncie przeżycia: od śmierci najbliższego towarzysza, bolesne rozstania czy brak akceptacji, który
bezpośrednio wiąże się z lękiem przed nawiązaniem kolejnej bliskiej relacji.
"Na moim brzegu stołu
dokładnie godzinę, trzydzieści siedem minut i dwadzieścia sekund temu wydarzyło
się coś, czym nie mogę podzielić się z nią ani z nikim innym, ponieważ moja
historia nie ma jeszcze zakończenia, a sprawy niedokończone są tylko
inwokacją."
Może
się okazać, że otoczenie fabuły tej powieści jest bardzo ograniczone i niemal
intymne: to niewielka rodzina, która siedzi przy jednym stoliku w kawiarni
późnym wieczorem. Dodatkowo od samego początku opowieść ta jest mocno przeszyta
smutkiem i niemal rozgoryczeniem wszystkim tym, co spotkało zarówno głównego
bohatera książki, jak i jego najbliższych. Zapytacie, gdzie w tym wszystkim są
psy? Pozornie ich tutaj niewiele. Ale gdyby zagłębić się w ich rolę w całej tej
historii, ma ona niewyobrażalnie duże znaczenie w rozwoju bohaterów, a już
szczególnie skrzywdzonego Fera, który od nowa stara się ułożyć sobie życie i na
jego drodze staje szczeniaczek równie skrzywdzony i przerażony jak on.
"Uświadomiłem sobie, że
kiedy pies staje się nasz, przestaje być jedynie psem."
Forma
tej opowieści jest niemal filmowa, z małej kawiarni przenosimy się zarówno w
najdziwniejsze momenty życia całej rodziny, jak i do tych najgorszych, które wiążą się z mobilizacją i
chęcią pomocy. Stąd dziwne wrażenie, że mimo iż autor przez większość książki
przedstawia rodzinę Fera jako podróżujących w jednej szalupie i
współpracujących, by utrzymać się na powierzchni, to tak naprawdę ich relacje
mają wiele wad, pozornie nie do naprawienia.
Oprócz
dużych emocji, siłą tej książki jest zdecydowanie styl pisania autora.
Przyznaję, wymaga on skupienia, ale jednocześnie czyta się szybko i bardzo
przyjemnie. Miałam wrażenie, że mam do czynienia z autorem, któremu zależy nie
tylko na przedstawieniu historii, ale także traktuje swoją książkę jak swego
rodzaju formę sztuki. Maluje słowem i jest to wyczuwalne w konstruowaniu przez
niego chociażby opisów. A że są one z perspektywy Fera, bohater ten staje się
czytelnikowi jeszcze bliższy.
"Psia
kość!" to wyjątkowa opowieść, zaskakująca i pełna życia. Bo w życiu
przecież jest tyle samo dobrych, jak i złych emocji i codziennie ludzie uczą
się radzić sobie z nimi. W jedyny sposób jaki znają i są w stanie zrealizować.
Dlatego historia ta robi tak duże wrażenie, pełna jest smutku związanego ze
złymi momentami życia, a jednocześnie sposoby radzenia sobie z emocjami przez
poszczególnych bohaterów czasem wywołuje uśmiech na twarzy. Czasem także
pomyślałam sobie "ja też tak czasami mam".
Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję wydawnictwu W.A.B.
To książka dla mnie. Uwielbiam tego typu powieści ze zwierzakami.
OdpowiedzUsuń