Znacie
tak zwany "syndrom drugiego tomu", znany również jako "syndrom
drugiej części"? Pozostając jednak przy książkach, to sytuacja, kiedy
autor wydaje fenomenalnie dobrą książkę, po czym na fali popularności swojego
tytułu tworzy drugą część, która okazuje się niemal boleśnie gorsza od swojej
poprzedniczki. W przypadku Layli Wheldon i jej serii "Dance, sing and
love" miałam wątpliwości, przyznaję. Pierwsza część osiągnęła
spektakularny sukces, osiągając kilka milionów wyświetleń na Wattpadzie, a
kiedy historia ta ukazała się w formie książki, czytelniczki oszalały. Sama
znalazłam w "Miłosnym układzie" mnóstwo niedociągnięć, jednak cała
historia miała w sobie coś, co wzbudzało ciekawość i dlatego z niecierpliwością
czekałam na rozwinięcie tej historii. I takim sposobem właśnie skończyłam
"W rytmie serc".
I
co mogę powiedzieć od razu? Lepsze od jedynki! Zdecydowanie, zarówno pod
względem warsztatowym, jak i fabularnym. Autorka uczyniła spory krok naprzód,
mimo że od wydania jej pierwszej książki nie minęło wcale dużo czasu. W
"Miłosnym układzie" nie było już stylistycznych kwiatków, od których
kręciło mi się w głowie. Tutaj były tylko momentami przydługie i zbyt
szczegółowe opisy takich zwykłych, domowych czynności, co w pewnym momencie
irytowało. Poza tym? Dla mnie, realizacyjnie, bomba.
Autorka
postawiła przed sobą trudne zadanie jeżeli chodzi o poprowadzenie fabuły.
Wszyscy ci, którzy czytali część pierwszą wiedzą, że zakończyła się ona dość...
spektakularnie i trudno było się domyślić, w jaki sposób główni bohaterowie
sobie poradzą z konsekwencjami. Okazuje się, że Layla Wheldon poradziła sobie z
tym zadaniem znakomicie, prowadząc zarówno Livię, jak i Jamesa poprzez
wszystkie stawiane przed nimi przeszkody, jednocześnie rozwijając ich relację
pod względem emocjonalnym w taki sposób, że bohaterowie nie utracili swojego
dawnego charakteru. Livia wciąż jest niepewna siebie, jednakże nie traci woli
walki, a James mimo sporej zmiany stylu życia, nie utracił ironicznego poczucia
humoru. Dodatkowo, przed Livią i Jamesem pojawiają się nowe perspektywy, dzięki
czemu czytelnik z ciekawością zastanawia się, jak poradzą sobie z
rzeczywistością zupełnie inną niż ta, do której przywykli. A zmian jest sporo,
uwierzcie mi. I to dużych zmian.
Właściwie
jedynym zarzutem, jaki mam do całej fabuły jest moja obawa co do rozwinięcia
tej historii. Trochę brakowało mi sfery zawodowej życia Livii i Jamesa, choć
autorka mimo wszystko skupiła się na niej dużo bardziej niż w pierwszej części.
Przeszkadzało mi także to, że pojawiły się tutaj wątki fabularne bardzo
przewidywalne pod takim względem, że czytelnik słysząc słowo
"showbiznes" jest w stanie od razu domyślić się, co może się
wydarzyć. Głównie chodzi mi tutaj o wątek sądowej batalii, jaka czeka Livię.
Dlaczego? Tego już nie zdradzę. I mam nadzieję, że ta historia nie rozwinie się
tak, jak domyślam się, że się rozwinie. Naprawdę brakuje na rynku
zaskakujących, niestereotypowych romansów, a seria Layli Wheldon ma spory
potencjał wybić się na szczyt wśród innych podobnych historii. Oby tendencja ta
się nie zmieniła.
Podsumowując,
drogie romantyczki, to historia dla was. Dobrze napisana, z bohaterami pełnymi
sprzeczności, ale także mającymi swój charakter. Jak dla mnie, nie potrzeba nic
więcej do szczęścia.
Za możliwość przeczytania książki bardzo dziękuję autorce oraz wydawnictwu Editio Red.
Książka nie w moim guście. Ja poza tym nie lubię czytać książek, wolę jak ktoś mi czyta. Proszę, zajrzyj do mnie: https://bartollandia.blogspot.com/2018/10/autobusy-prl-u.html
OdpowiedzUsuń