Bernard Cornwell uważany jest za
jednego z najlepszych autorów powieści fantastycznych czy historycznych,
dlatego pojawienie się kolejnego tomu Wojen
wikingów jest dla mnie czymś, na co szczególnie czekam w każdym miesiącu.
Przy okazji dwóch poprzednich tomów utwierdziłam się w przekonaniu, że jest to
autor wyjątkowo utalentowany pod względem budowania fabuły czy poszczególnych
scen (osobiście nie czytałam lepszych scen balistycznych), ale jest jeszcze
coś, co autorowi udało się całkiem nieźle, co udowodnił w powieści Panowie Północy. To główny bohater,
czyli doskonale nam znany Uhtred z Bebbanburga. Z pochodzenia Anglik, sercem Duńczyk.
Bowiem Bernard Cornwell postanowił
postawić Uthreda w trudnej sytuacji. Po wydarzeniach ze Zwiastuna burzy pozostał mu jeden cel: udanie się na północ, do
rodzinnych okolic, w której jego własny wuj przywłaszczył sobie prawo do tronu.
Jednak stanięcie przez potężną armią w pojedynkę może stanowić pewien problem,
dlatego droga do sprawiedliwości okazuje się pełna małych i dużych problemów, a
przede wszystkim ludzi, wśród których znajdują się także ci niegodni zaufania.
Jednak jak to zwykle bywa, nie wszystko idzie zgodnie z planem i Uthred nagle
musi zmienić sposób myślenia, wrócić do miejsc, z których za wszelką cenę
pragnął uciec i ugiąć kolano przed tym, przed kim nigdy nie chciał tego robić.
Czy popełnił życiowy błąd? A może to dopiero początek dobrej passy i Uthred z Bebbanburga odzyska należną mu
władzę?
Łaknąłem mroku. Owej letniej nocy półksiężyc płynął po niebie,
wzbudzając mój niepokój, ilekroć jego świetlista tarcza wyłaniała się zza
chmur. Pragnąłem mroku.
Cornwell mnie zaskakuje. Żongluje
klasycznymi motywami fabularnymi i tworzy z nich prawdziwą perełkę, dopracowaną
w każdym calu. I tak jak pierwsze dwa tomy w dużej mierze skupiały się nad tym,
jak wielki talent Uthred posiada w walce, tak Panowie Północy w pewnym sensie od tego odchodzą. Tutaj autor
odziera Uthreda z jego maski niepokonanego wojownika, zabierając mu dumę. W
zachwycający sposób przedstawia psychikę człowieka niemalże złamanego, ale
jednak wiernego własnym ideałom i wciąż widzącego cel na horyzoncie. Mimo że
wątków jest tutaj wiele, pod względem fabularnym jest ciekawie i zaskakująco,
jednak tempo zdecydowanie zwalnia, by zamiast akcji pokazać czytelnikowi więcej
psychologii postaci. Dzięki temu poznajemy zarówno głównego bohatera, jak i
jego najbliższych z zupełnie innej strony. I choć momentami pojawiały się
dłużyzny, to z perspektywy czasu uważam to za bardzo potrzebne, by dać akcji
odrobinę zwolnić, by w pełni pokazać rozwój głównego bohatera. A przechodzi on
drogę pełną kłód pod nogami. Pytanie, czy zdoła powrócić w chwale?
Panowie Północy to, w mojej ocenie, trochę taka cisza przed burzą.
Z każdą stroną czytelnik pragnie wiedzieć, co dalej. I klasycznie, koniec
powieści pozostawia czytelnika w pełni usatysfakcjonowanego, lecz jednocześnie
głodnego kolejnych wrażeń. To nie jest klasyczna powieść historyczna. To
wielopoziomowa opowieść o wierności, męstwie i honorze. O popełnianiu błędów, o
kapryśnym losie i o planach, które niemal zawsze nie dochodzą do skutku. Czasy
wikingów to dominacja nie tylko duchowości, ale i miecza. Problem w tym, że nie
zawsze wiadomo, co powinno w tym dziwnym wyścigu wyjść na prowadzenie. Z
niecierpliwością czekam kolejnych odsłon serii, bo mam wrażenie, że wszystko
dopiero się zacznie.
Uwielbiam tego autora. Również i tę książkę polecam
OdpowiedzUsuń