Wiele
razy otrzymałam dowody, że Polska stoi kryminałem i thrillerem. Mamy na swoim
podwórku prawdziwych wirtuozów gatunku, którzy każdą kolejną swoją powieścią
pozostawiają czytelnika z pogmatwanymi myślami i poczuciem wspaniale spędzonego
czasu. Dlatego z niecierpliwością czekam na poszerzanie się tego zacnego grona
naszych mistrzów przez utalentowanych debiutantów. Tym razem natrafiłam na
powieść "Definicja strachu" Michała Wróblewskiego. Jest mrocznie,
tajemniczo i zaskakująco. Ale czy ogólnie dobrze?
Ethan
Nero jest wolnym strzelcem w dziedzinie dziennikarstwa. Szuka dobrych tematów i
z przeświadczeniem, że jego obowiązkiem jest uświadamianie ludzi o istnieniu w
ich życiu zła, czasem natrafia na sprawy, które zwykłego człowieka z pewnością
by przerosły. I tak ląduje on na wyspie Dale - w jakby zapomnianej przez
wszystkich małej społeczności, w której każdy zna każdego i, co gorsza, wszyscy
wiedzą wszystko o wszystkich. Nero pojawia się tam nie bez powodu. Pięć lat
wcześniej w tajemniczych okolicznościach życie straciła na wyspie młoda
dziewczyna, która świętowała tam zakończenie studiów. Tragiczne wydarzenie sprawiło, że Dale
poprzez brak zysków z turystyki powoli popadało w ruinę. Zagadki śmierci
dziewczyny nie wyjaśniono. Czy Ethan zdoła zdobyć jakiekolwiek informacje? I,
co najważniejsze, czy ewentualny morderca nadal chodzi po ziemiach Dale?
"Nie złapię mordercy za
rękę, gdy sięga po broń, ale mogę dać ludziom świadomość zagrożenia, by
przestali być lekkomyślni."
Społecznością
wstrząsa kolejna śmierć i Ethan zdaje sobie sprawę, że jego wycieczka
zdecydowanie się przedłuży i podąży w zupełnie nieoczekiwanym kierunku.
"Definicja
strachu" jest dla mnie straszliwie problemowa. Jestem przez nią kompletnie
rozdarta i, w pewnym sensie, zła. Bo autor narzucił sobie bardzo trudne
zadanie, z którego w dużej mierze się wywiązał. Stworzył duszną atmosferę
zalanej deszczem wyspy, nad której mieszkańcami wisi widmo straszliwej
tajemnicy. Rozwój fabuły również dostarcza mnóstwa emocji, a ostateczne rozwiązanie
zagadki jest zaskakujące i dość nietypowe, za co wielki plus dla autora. To
mógłby być jeden z lepszych thrillerów, mocno w klimacie najlepszych
skandynawskich powieści z tego gatunku. Mógłby, gdyby nie jeden znaczny
element, a mianowicie sposób narracji. Pisanie w pierwszej osobie nie jest
łatwe, chociażby ze względu na to, że w pewnych ramach gatunku trudno jest w
opisach trzymać się tylko jednej głowy. Stąd w "Definicji strachu"
pojawiły się dziwne fragmenty, w których nagle Ethan po minie innej osoby jest
w stu procentach pewien, co ona myśli i skąd się te myśli biorą. W pewnych
momentach dawało to obraz wszechwiedzącego głównego bohatera, co w odbiorze
powieści przedstawia go trochę jako nadętego buca.
Autor
bardzo dobrze radzi sobie z opisami. Problem pojawia się wtedy, kiedy ten
opisowy, kwiecisty styl pełen porównań wkrada się do dialogów, przez co stają
się one nienaturalne. Czasami też miałam wrażenie, że Ethan ma rozdwojenie
jaźni. W jednym rozdziale pewno zdarzenie wzbudziło w nim niepewność i lęk, a w
drugim rozdziale główny bohater wypowiada się o tym samym wydarzeniu w sposób
nonszalancki. Czy to ja czegoś nie zauważyłam? Nie mam pojęcia.
Dlatego
jestem zagubiona, jeżeli chodzi o "Definicję strachu", bo nie jestem
w stanie ani jednoznacznie jej pochwalić, ani jednoznacznie jej odradzać. Muszę
wziąć także pod uwagę fakt, że książka ta jest debiutem i pewne elementy w
sposobie pisania autora z kolejnymi powieściami ulegną z pewnością znacznej
poprawie. Ale nie mogę pominąć tego, że "Definicja strachu" pod
względem fabularnym z wciągającym bez reszty klimatem jest w stanie konkurować
z najlepszymi powieściami tego gatunku. Z niecierpliwością czekam na kolejne
książki Michała Wróblewskiego, bo mam wrażenie, że jeszcze niejednego czytelnika
zostawi on z poczuciem niepewności i jednocześnie satysfakcji.
Pomimo tych drobnych wad chciałabym przeczytać tę książkę. Skoro fabuła wciąga i jest element zaskoczenia to mnie to przekuje do przeczytania tej pozycji. :)
OdpowiedzUsuń