Komedia kryminalna za sprawą Alka
Rogozińskiego stała się w Polsce jednym z najciekawszych gatunków literackich.
Zestawienie humoru z trupem (lub kilkoma) okazuje się być rozwiązaniem
interesującym pod względem fabularnym, pozwalającym poznać bohaterów z zupełnie
innej, nieznanej strony. Dlatego kiedy pojawiła się okazja przeczytania
kryminalnej komedii, w dodatku w środowisku akademickim, z którym, siłą rzeczy,
mam wiele wspólnego, zapowiadało świetną przygodę, czas spędzony z ciekawą
intrygą i mnóstwo śmiechu. Ale czy tak rzeczywiście było?
Uniwersytet Kardynała Stefana
Wyszyńskiego w Warszawie ma raczej słabą opinię. Staje się on ostatnią deską
ratunku dla tych studentów, przed którymi drzwi do najlepszych uczelni w
okolicy zamknęły się przed nosem i dla tych uczonych z dziwną przeszłością,
którzy starają się na nowo wyprostować swoje życie. To środowisko
najróżniejszych i jednocześnie najdziwniejszych osobowości, jakie można by
sobie wyobrazić. Mamy tutaj do czynienia od dziekana z nieciekawą przeszłością,
studentami próbującymi desperacko ratować swoją przyszłość, charyzmatycznymi
sprzątaczkami, w tym z jedną z nich, która założyła fundację pomocy absolwentom
wydziału humanistycznego UKSW, po pracowników uczelni, doktorów i doktorantów
jak i absolwentów, których ścieżka kariery doprowadziła do wybrania ścieżki
życiowej lokalnego menela. Jednak jest coś, co wszystkie te osoby łączy: każde
z nich szczerze nienawidziło Ernesta Karasia, który niespodziewanie traci życie
w toalecie na uczelni. Pytanie jest takie, jak zawsze: kto zabił? I dlaczego? Z
jakiego powodu większość osób, które znały denata, zamiast smutku związanego z
jego śmiercią odczuwała szczerą radość i odzyskane poczucie wolności?
Teraz, kiedy ktoś pytał Adriana, gdzie studiuje, odpowiadał zgodnie z
prawdą, że na uniwersytecie, ale nie precyzował na którym. Ludzie błędnie
zakładali, że z jego nazwiskiem i koneksjami w grę wchodzi tylko Uniwersytet
Warszawski, a to mu bardzo odpowiadało.
Muszę przyznać, że Zbrodnia i Karaś trochę mnie zaskoczyła.
Bo oprócz humorystycznego sposobu narracji, który, mam wrażenie, Aleksandra
Rumin doprowadziła do perfekcji, mamy tutaj intrygę kryminalną rodem z
najlepszych powieści Agathy Christie, kiedy to mamy trupa, grupę podejrzanych i
stopniowo odkrywamy powody, dla których każde z nich może być mniej lub
bardziej winne. Tutaj mamy coś podobnego, tylko że brakuje genialnego
detektywa, za to dostajemy osobne rozdziały o każdym z bohaterów, nawet o
kocie, puchatej maskotce uniwersytetu, który okazuje się świadkiem dość
dziwnych wydarzeń. Ostatecznie dostajemy opowieść o tym, jak nagła śmierć
profesora UKSW zmieniła wielu ludzi, czy to na lepsze, czy to na gorsze.
I to jest mój główny zarzut
względem tej książki. Bo opowieść, którą mianuje się komedią kryminalną, ten
wątek kryminalny powinna mieć solidny. Tutaj oczywiście mamy śmierć profesora
Karasia, jednak bardzo szybko odchodzi ona na dalszy plan, biorąc na tapetę
relacje między głównymi bohaterami i ich osobiste historie. I tak jak te wątki
wypadają tutaj całkiem solidnie, tak ostateczne rozwiązanie intrygi jest dla
mnie całkowicie niesatysfakcjonujące i mocno rozczarowujące. Jednak przyznać
trzeba, na pierwszy rzut oka widać, że autorka doskonale czuje się w takim
lekkim, trochę ironicznym tworzeniu fabuły i obce jej są wszelkie ograniczenia.
Autorka bawiła się tutaj konwencją, prowadząc narrację z mnóstwa różnych stron,
co ostatecznie dało ciekawy, niespotykany efekt. Plus humor, często absurdalny
i dosłowny, który w moim przypadku sprawdził się doskonale, ale wiem, że nie
wszystkim przypadłby do gustu.
A jak zostawił jakieś zapiski?, podpowiadała mu podświadomość. Może
zdemaskuje cię zza grobu?, jątrzyła dalej. Musiał brać taką ewentualność pod
rozwagę, bo wyciągnięcie kopyt było jedyną przyzwoitą rzeczą, jaką Ernest Karaś
zrobił w całym swoim życiu. Kto wie, jakich świństw dopuści się po śmierci?
Dlatego Zbrodnię i Karasia należy czytać z otwartym umysłem, zapominając
trochę o literackich konwenansach i po prostu dać się ponieść. Dla mnie to
mocny średniak, w którym doceniam świeżość i styl autorki, jednak fabularnie
książka ma według mnie wiele niedociągnięć. Czy to zabieg przyjęty przez
Aleksandrę Rumin celowo? Być może, polecam sprawdzić na własnej skórze.
Książka ma premierę już 15 marca!
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz