Anne
Bishop swego czasu święciła triumfy na polskim rynku wydawniczym dzięki swojej
uwielbianej przez wielu serii fantasy. Dlatego rozpoczęcie nowej serii
"Tir Alainn" przez autorkę, okazało się swego rodzaju małym
wydarzeniem, a dla mnie, świetną okazją na poznanie twórczości Bishop. Nie
orientowałam się nawet, czy jest to tzw. "high fantasy", czy może
powieść młodzieżowa z magicznym klimatem...
Wiedźmy
zwykle kojarzą się raczej w zły sposób, chociaż współczesna kultura zna także
te "dobre" przypadki. Anne Bishop stworzyła te kobiety władające
potężną magią jako strażniczki Starych Miejsc. To swego rodzaju opiekunki ziem,
dbające o ich bezpieczeństwo i urodzaj. Jednak w tym świecie istnieją także
ludzie, którzy dar magii uważają za przekleństwo i obwiniają wiedźmy za
wszelkie zło. Dlatego Inkwizytorzy ruszają w drogę, aby oczyścić okolicę ze
zgubnego wpływu wiedźm żyjących między ludźmi. Coraz więcej z nich w paskudny sposób traci
życie, co wyraźnie wpływa na równowagę pomiędzy światem ludzi, a krainą Tir
Alainn, w której od zawsze żyły Fae. Magiczne istoty zdolne do zmiany swojej
postaci od zawsze żyły w izolacji, odwiedzając ludzki świat tylko od święta lub
by zaznać odrobiny dobrej zabawy. Jednak kiedy wraz ze znikaniem kolejnych
wiedźm drogi do Tir Alainn ulegają zniszczeniu, rozpoczyna się walka o życie
jednej z ostatnich wiedźmy w okolicy, Ari.
Ari
jednak okazuje się okazem dobroci serca i kobiety znającej swoje obowiązki. Jej
spotkanie z Lucianem i Dianną, rodzeństwem na najwyższym szczeblu hierarchii
wśród Fae, rozpoczęły się w dość dziwaczny sposób, lecz rodzeństwo zapałało do
młodej dziewczyny uczuciem trudnym do zdefiniowania. Wiedźma, która pozornie
nie wyróżniała się z tłumu, okazała się kluczem do uratowania ich świata.
Jednak zło nigdy nie śpi, a Inkwizytor zbliża się wielkimi krokami.
"Miał swoje powody, by
karmić szlachtę chciwością, tak by przerodziła się ona w chęć eksterminacji
wszystkiego, czego nie da się poskromić, ale w ostatecznym rozrachunku zarówno
on, jak i baronowie osiągali swoje cele. Oni zyskiwali ziemie, na które
patrzyli wcześniej zazdrosnym wzrokiem, zyskiwali dominację nad wszystkim w
zasięgu ich rąk - a on niszczył czarownice."
Jednocześnie
na drodze łowcom czarownic staje Morag, kobieta nazywana Zbieraczką, Kochanką
Śmierci. Jej pojawienie się zwiastuje rychły koniec, jednak przez przypadek i
ona trafia na dwór Luciana i Dianny, rozumiejąc, że zadzieranie nosa i uważanie
ludzi za własnych służących może szybko obrócić się przeciwko nim. Rozpoczyna
się walka o przetrwanie, seria dobrych i złych decyzji, a także zrozumienie, co
właściwie jest w życiu ważne. I dlaczego tak zwane Filary Świata są dla krainy
nie tylko źródłem nauki, ale także nadzieją.
Muszę
być szczera, nie zaczynało się zbyt zachęcająco. Opisy dziwnych obrzędów
magicznych, mocno połączonych z seksualnością bohaterów wydawał mi się dość
kiepskim wstępem do tego świata, lecz pozwolił czytelnikowi na przeciwstawienie
w swojej głowie świata ludzi ze światem Fae. A są one odmienne, autorka w
doskonały sposób postawiła wyraźną granicę pomiędzy Fae, którzy wydawali się
władcami świata, a prostymi ludźmi, których życie ograniczało się do codziennej
pracy i dbaniem o własne domostwo. Anne Bishop w piękny sposób przedstawiła
jedność istot z różnych światów w obliczu narastającego niebezpieczeństwa.
Ludziom dodała sił i wiary we własne umiejętności, a Fae pokazywała, że nie na
wszystko w życiu mają wpływ. Jednak najbardziej wartościowymi fragmentami w
całej książce były dla mnie opisy świata oczami Zbieraczki. To Morag w
najbardziej jasny sposób pokazywała, jak działa świat wykreowany przez Bishop,
jak równowaga pomiędzy społecznościami jest zachwiana. Kiedy to fragmenty z
perspektywy Luciana, Dianny czy Ari dużo bardziej skupiały się na dramatach
młodych bohaterów, często błahych w obliczu nadchodzącego niebezpieczeństwa.
Warto
jednak przemęczyć się przez ten odrobinę odpychający początek, bo potem zaczyna
się prawdziwa jazda bez trzymanki i to, co wielbiciele fantastyki lubią
najbardziej. To klasyczne przeciwstawienie dobra przeciwko złu, jednak do końca
nie wiadomo, która strona zwycięży. I choć plany mogą okazywać się genialne,
jak to zwykle w życiu bywa, nie wszystko da się przewidzieć.
Czy
polecam? Nie jest to może literatura najwyższych lotów i wiem, że w tym gatunku
są opowieści dużo lepsze, jednak "Filary Świata" są dobrym
przykładem, jak wiele zabawy może przynieść czytelnikowi młodzieżowe fantasy.
Są tu miłosne dramaty, namiętności i zazdrość, ale także magiczne klany, walka
o przetrwanie i czarny charakter, którego nienawidzimy od samego początku.
Najlepiej na własnej skórze sprawdzić, czy Tir Alainn przetrwa nadchodzącą
zagładę...
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz